|
|
Odwiedzin |
38400589 |
|
|
Dziś |
2777 |
|
|
Sobota 23 listopada 2024 |
|
|
Tekst: Piotr Cegielski
| 5/1998
|
(Gazeta Wyborcza 14-16 sierpnia 1998)
Klęska tego, co nazywano "szwedzkim modelem", zaczyna stopniowa docierać do świadomości samych Szwedów, którzy jeszcze nie tak dawno byli przekonani, że żyją w najdoskonalszym państwie na świecie. Co więcej, rewizja własnych dokonań i historii zaczyna wśród nich przybierać coraz ostrzejsze formy, aż do masochistycznego samobiczowania.
Na równi pochyłej
Bilans ostatnich lat rzeczywiście nie jest zachęcający. Skończyły się mrzonki o "trzeciej drodze" pomiędzy socjalizmem i kapitalizmem, która może zapewnić i bogactwo, i sprawiedliwy jego podział. Przesterowana przez socjademokratycznych biurokratów gospodarka z trudem łapie oddech po kryzysie, w jaki wpadła na przełomie lat 80. i 90. Jak pokazują statystyki Organizacji Wpółpracy Ekonomicznej i Rozwoju (OECD), od roku 1970 Szwecja pod względem wartości produktu narodowego brutto na jednego mieszkańca spadła z czwartej na osiemnastą pozycję w świecie. Szwedom ciągle jeszcze trudno uwierzyć, że na liście najbogatszych wyprzedziły ich tak "biedne" kraje jak Włochy i Irlandia, nie mówiąc już o często lekceważonym, "młodszym bracie", czyli Finlandii.
Na domiar złego prysł mit szwedzkiego państwa opiekuńczego. Po drastycznych cięciach budżetowych w świadczeniach społecznych Szwecja wlecze się dziś w ogonie państw Unii Europejskiej. Tylko w niektórych dziedzinach udaje się jej jeszcze wyprzedzać Portugalię albo Grecję.
Upadła też legenda szwedzkiej neutralności, na której przez wiele lat budowana była międzynarodowa pozycja tego kraju jako pomostu pomiędzy dwoma potężnymi blokami. Jak dowodzą odkurzone ostatnio w archiwach dokumenty oraz relacje żyjących jeszcze świadków, w czasie II wojny światowej Szwecja blisko współpracowała z Trzecią Rzeszą. W zamian za dostawy stali, rud czy łożysk przyjmowała zrabowane przez hitlerowców złoto. Później, w latach zimnej wojny, ten rzekomo neutralny kraj był bliskim sojusznikiem NATO i zapewnił sobie na wypadek agresji radzieckiej atomowy parasol ochronny
USA.
Okazuje się więc, że to nie polityka neutralności przyniosła Szwecji pokój, lecz dyskretny i pragmatyczny wybór silniejszej w danym momencie strony.
I jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, podważone zostały ideologiczne podstawy dominującej przez ponad 60 lat doktryny socjaldemokratycznej. W ostatnich latach dziennikarze i historycy doszukali się w niej cech rasizmu i totalitaryzmu, przejawiających się np. w realizacji programu przymusowej sterylizacji osób o "mniej wartościowych" cechach biologicznych.
W takiej atmosferze na pewno trudno o dobre samopoczucie. Ostatnio jednak w szwedzkich mediach nastapił potop zupełnie już czarnej propagandy.
Czarne i białe autobusy
Pierwszy program publicznego radia nadał audycję dokumentalną na temat hrabiego Folke Bernadotte i kierowanej przez niego słynnej akcji "białych autobusów". W jej ramach szwedzki Czerwony Krzyż w ostatnich miesiącach II wojny światowej uratował i przewiózł do Szwecji ponad 20 tys. więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych.
Autorem audycji jest Bosse Lindquist, który wcześniej zdobył sławę demaskatorskimi reportażami o sterylizacji i szwedzkich maoistach. W dniu poprzedzającym emisję wszystkie dzienniki radiowe zaczynały się od zaczerpniętej z niego informacji, podchwyconej następnie przez publiczną oraz prywatną telewizję, iż Szwecja nie ma w tej sprawie żadnego tytułu do chwały, ponieważ Beniadotte nie zamierzał ratować Żydów, lecz jedynie obywateli państw skandynawskich oraz zachodnioeuropejskich. Ewentualnie także Polaków, choć w wielu przypadkach tym ostatnim odmawiano miejsca nawet w pustych autobusach.
Pewną liczbę Żydów uratowano zatem niejako przy okazji lub wręcz przypadkowo. Nie było ich zresztą 6,5 tys., jak dotąd uważano, lecz najprawdopodobniej ok. l,5 tys. - tysiąc polskich Żydówek i 450 Żydów skandynawskich. Argumentem dostatecznie obnażającym prawdziwe intencje Bernadotte ma być fragment niemiecko-szwedzkiego protokołu z marca 1945 r. po rozmowach hrabiego z szefem SS Heinrichem Himmlerem, stwierdzający, iż "Żydzi powinni być zabierani jako ostatni".
- Trzeba wreszcie przestać mówić O Folke Bernadotte jako o postaci pomnikowej - konstatowali z nieukrywaną schadenfreude dziennikarze. Dla "równowagi" cytowali wprawdzie głosy wiceministra spraw zagranicznych Jana Eliassona oraz księżniczki Krystyny, krewnej hrabiego, a zarazem siostry króla
Karola XVI Gustawa, argumentujących, iż zgoda na warunki dyktowane przez Niemców była niezbędna dla powodzenia całej misji, ale w zalewie oskarżeń o selekcjonowanie więźniów i tym samym wysyłanie pozostałych na śmierć, brzmiały one nieprzekonująco.
Wystarczy jednak sięgnąć do szwedzkiej encyklopedii, by przeczytać o negocjacjach Bernadotte z Himmlerem i o tym, że akcja "białych autobusów" miała na celu uratowanie Norwegów i Duńczyków, a dopiero z czasem udało się ją rozszerzyć na Polki i Żydówki. Tymczasem Lindquist potrzebował miesięcy reporterskiej pracy, by w końcu dojść dokładnie do tych samych konkluzji.
Ostatnio też szwedzcy naukowcy stwierdzili, że w 1943 r. na gościnnych występach w Sztokholmie bawiła opera z Hamburga, entuzjastycznie przyjmowana przez publiczność, wśród której był król Gustaw V. Oczywiście podobnego "odkrycia" mógł dokonać każdy, biorąc do ręki pierwszą z brzegu gazetę z tego okresu.
Kto grzebie w mózgu?
W podobnym oskarżycielskim duchu utrzymane były prasowe rewelacje na temat lobotomii mózgu przeprowadzanych na osobach chorych psychicznie, zwłaszcza dotkniętych psychozami i depresjami. Zabieg polegał na tym, iż pacjentowi tak długo niszczono połączenia nerwowe pomiędzy płatem czołowym a resztą mózgu, aż popadał on w zobojętnienie. W ślad za szwedzkimi mediami sensacyjne doniesienia na ten temat obiegły na początku kwietnia br. znaczną część światowej prasy. W Szwecji od roku 1944 do 1963 przeprowadzono ok. 4.5 tys. podobnych operacji. Jednak nie przodowała ona w podobnym psychiatryczno-chirurgicznym barbarzyństwie i pozostawała daleko w tyle np. za USA.
Rząd szwedzki konsekwentnie odmawia wypłacania odszkodowań ofiarom lobotomii, podkreślając, iż zabiegów takich dokonywano zgodnie z ówczesną wiedzą medyczną i akurat władze w Sztokholmie nie mogą dziś brać na siebie odpowiedzialności za to, iż lekarze na całym świecie błądzili.
Ale szwedzkie środki przekazu gorliwie niszczą wizerunek swojego kraju i robią to skutecznie. W kwietniu Associated Press podała: "Szwedzcy lekarze uznawali lobotomię nie tylko za lekarstwo na poważne zaburzenia umysłowe, ale także za środek na zdławienie homoseksualizmu i komunizmu" - twierdzi szwedzka telewizja. Program państwowej telewizji jest najnowszym przypadkiem bolesnego badania przez Szwecję swojej najnowszej historii. W ostatnich dwóch latach kraj, który był dumny ze swego dobrobytu i poparcia dla praw człowieka, zaczął wzbudzać przerażenie po doniesieniach środków masowego przekazu o handlu z nazistowskimi Niemcami i przymusowej sterylizacji ok. 60 tys. ludzi.
Tymczasem jak dotąd znana jest tylko jedna wypowiedź lekarza o uleczeniu skłonności do komunizmu u pewnego mężczyzny za pomocą lobotomii. Jednak zrobiono z niej szwedzką metodę walki z tą ideologią.
Historia nieznana
Grupa szwedzkich intelektualistów i opozycyjnych polityków, m.in. pisarz i publicysta Ulf Nilson czy pisarz, a zarazem były wicepremier Per Ahlmark, od dawna bije na alarm, iż w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci z programu szkolnego usunięto większość przedmiotów humanistycznych. W ramach programowej technicyzacji społeczeństwa wyrugowano zwłaszcza naukę historii, która w szkołach podstawowych została włączona do nauki o społeczeństwie, a w gimnazjach jest przedmiotem nadobowiązkowym. Taki sam los czeka zresztą w najbliższym czasie historię literatury. Odrębny rozdział to treść podręczników. Do dziś szwedzka młodzież uczy się o tym, że dzięki kolektywizacji w ZSRR udało się zwiększyć wydajność i produkcję w rolnictwie!
Nic zatem dziwnego, iż przeprowadzane sporadycznie ankiety na temat wiedzy historycznej wykrywają zatrważającą niewiedzę kolejnych pokoleń na temat dziejów własnego kraju i świata. Wyniki podobnych badań były w ub. roku tak katastrofalne, iż rząd Görana Perssona postanowił przeprowadzić powszechną akcję uświadamiającą na temat Holocaustu. W jej ramach każda szwedzka rodzina może za darmo zamówić specjalnie na tę okazję napisaną książkę popularnonaukową.
Na łamach dziennika "Dagens Nyheter" Hjördis Bredberg i Boel Söderberg stwierdzili, iż akcja ta jest dowodem na klęskę szwedzkiej oświaty w sferze nauk humanistycznych, które ich zdaniem padły ofiarą "wojny na wyniszczenie". Rząd, występujący w roli nauczyciela, najwyraźniej nie ufa swojej własnej szkole, podkreślają autorzy. Dodajmy, że to on sam przepędził z niej nauczycieli historii. Dokonał tego przed kilku laty minister szkolnistwa... Göran Persson.
Rezultatem tej wojny z historią są m.in. opublikowane przez jedną z największych szwedzkich gazet "Svenska Dagbladet" artykuły o "polskim obozie koncentracyjnym w Auschwitz" czy też powszechne stawianie równości pomiędzy II wojną światową i Holocaustem. Stąd bierze się takie zdumienie młodych dziennikarzy, że w obozach przetrzymywano także Duńczyków, Norwegów czy Polaków.
Wieloletni korespondent szwedzkiego radia w Polsce Kjell Albin Abrahamson wydał w końcu ub. roku błyskotliwą książkę "Polska - diament w popiole", w której opisuje m.in. przygody swoich rodaków robiących interesy w naszym kraju. Otóż biznesmeni, wpadają nieustannie w stress, zażenowanie czy zgoła panikę, kiedy Polacy zaczynają z nimi rozmawiać na temat szwedzko-polskich wojen, wspólnot dynastycznych, Zygmunta III Wazy czy Katarzyny Jagiellonki. Biznesmeni kompletnie nic na ten temat nie wiedzą, bo nigdy się o tym nie uczyli. Abrabamson przyznaje, iż nieźle zarobił udzielając im błyskawicznych korepetycji.
Zlustrować prawo
Nagła i radykalna rewizja własnej przeszłości sięga jednak też okresu znacznie bliższego niż lata II wojny światowej. Na łamach największego porannego dziennika "Dagens Nyheter" ukazał się dwukrotnie list otwarty podpisany przez kilkadziesiąt szeroko znanych w Szwecji osobistości, m.in. liderkę partii postkomunistycznej Gudrum Schyman i najpopularniejszego szwedzkiego pisarza Jana Guillou. Autorzy odezwy domagają się powołania niezależnej "komisji prawdy", która zbadałaby działalność szwedzkiej służby bezpieczeństwa SÄPO oraz wywiadu wojskowego w zakresie nadzoru nad osobami i organizacjami uważanymi za zagrażające bezpieczeństwu państwa. Zdaniem sygnatariuszy chodzi o zbadanie masowego "naruszania prawa" przez SÄPO i "cierpień" ludzi objętych tą kontrolą. Przestępstwo to miało polegać na rejestrowaniu, inwigilowaniu i - w kilku znanych przypadkach - odmawianiu prawa do pracy w instytucjach państwowych członkom i sympatykom ugrupowań lewackich, stalinowskich, maoistowskich i polpotowskich. Pikanterii całej tej sprawie dodaje fakt, jak się okazało już po opublikowaniu pierwszego z listów, Jan Guillou sam był informatorem SÄPO, tyle tylko, że nie donosił na swych kolegów komunistów, lecz na "syjonistycznych" działaczy żydowskich. Ujawnienie tego faktu nie przeszkodziło mu zresztą w podpisaniu także drugiego apelu.
W wyniku decyzji rządu z 1969 r. oraz parlamentu z 1977 r. zakazano kontrolowania obywateli ze względu na ich poglądy polityczne, jeśli nie towarzyszyła temu działalność wywrotowa lub nawoływanie do takowej. Rozdzielenie poglądów od działań było jednak w praktyce dość trudne, skoro ugrupowania komunistyczne programowo deklarowały chęć wywołania światowej rewolucji i obalenia siłą demokratycznego ustroju Szwecji. Kręgi promoskiewskich sympatyków komunizmu czy organizacje tzw. obrońców pokoju (jak się okazało po otwarciu w 1991 r. archiwów radzieckich finansowane bezpośrednio przez Moskwę) uznawano z oczywistych względów za sojusznika jedynego realnie zagrażającego Szwecji kraju, czyli Związku Radzieckiego.
Ugrupowania skrajnej lewicy szczególnie aktywne były na przełomie lat 60. i 70., ale do dzisiaj ich reprezentanci odgrywają ważne role w szwedzkiej polityce i mediach. Na przykład Birgitta Dalh, była zwolenniczka Pol Pota, jest dziś przewodniczącą parlamentu. Ulf Nilson pisze ironicznie na łamach magazynu "Smedian", że nie rozumie, dlaczego Gudrun Schyman czy Birgittcie Dahl nie zakazuje się wystąpień na uniwersytetach, tak jak neonazistom. "Czy po to, by słuchać w parlamencie pani Dahl, nie trzeba przypadkiem mieć co najmniej magisterium z nauk politycznych, aby nie przesiąknąć prezentowaną przez nią ideologią?" - pyta kpiąco.
Przeciwnicy postawienia SÄPO w stan oskarżenia wytrwale dowodzą, iż komuniści stanowili realne zagrożenie dla bezpieczeństwa Szwecji oraz pokoju światowego. Argumentują, iż społeczeństwo ulega ahistorycznej demagogii, uznając a posteriori wszystkie ugrupowania komunistyczne za niegroźne. Zadają też teoretyczne pytanie: dlaczego nikt z oskarżających SÄPO nie sprzeciwia się prowadzonej dziś przez tę samą instytucję inwigilacji szwedzkich neonazistów i innych ugrupowań skrajnej prawicy? A przecież przyszłość może pokazać, że w sumie były one równie nie skuteczne jak szwedzkie organizacje komunistyczne.
Żądający utworzenia "komisji prawdy" nie chcą jednak słuchać takich argumentów, zbywają też całkowitym milczeniem opublikowaną w ub. roku we Francji głośną "Czarną księgę komunizmu". Nadal uważają iż inwigilacja komunistów była zbrodnią. Nacisk na rozliczenię SÄPO jest coraz silniejszy. Gdyby nie dość egzotyczne politycznie porozumienie w tej sprawie zawarte przez socjaldemokratów i konserwatystów powołanie "komisji prawdy" oraz lustracja policji przeprowadzona pod nadzorem komunistów byłyby już przegłosowane przez Riksdag.
|
|
|
|
|
|
| Odwiedza nas 15 gości oraz 1 użytkowników. |
|
|