Odwiedzin 38399745
Dziś 1933
Sobota 23 listopada 2024

 
 

Rozmowa z Antonim Liberą

 
 

Tekst: Krystyna Stochla
Foto: Bogusław "Bobo" Rawiński

1/2002


2001.12.19
 

Anders Bodegård oraz Antoni Libera


Wśród wielu imprez organizowanych niestrudzenie przez Instytut Polski pod batutą Piotra Cegielskiego były ósme już Dni Książki Polskiej. Przyjechał na nie Antoni Libera - w związku z tym, że jego powieść "Madame" ukazała się właśnie po szwedzku, w Albert Bonniers Förlag, w przekładzie Andersa Bodegårda. Obaj panowie: tłumacz, którego już doskonale znamy z wcześniejszych przekładów, m.in. poezji Wisławy Szymborskiej, i autor, nagrodzony przez wydawnictwo Znak w roku 1998, mimo że przez cały czas byli niemiłosiernie oblegani przez dziennikarzy - spotkali się z czytelnikami w salach paradnych Instytutu.


Antoni Libera (1949), absolwent UW, znany był dotąd jako krytyk literacki, tłumacz i reżyser teatralny. Tłumaczył libretta operowe, m.in. "Czarną maskę" Pendereckiego i "Śmierć w Wenecji" Brittena, tragedie greckie: "Antygonę" i "Elektrę" Sofoklesa, a także "Mackbeta" Szekspira i sztuki Oscara Wilde’a. Przede wszystkim jednak przełożył wszystkie dramaty Samuela Becketta i wystawiał je w kraju i za granicą, m.in w Anglii, Irlandii i USA, zyskując z czasem sławę Beckettologa.


Jego debiut prozatorski, powieść "Madame" ukazała się już w wielu przekładach, m.in. w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Australii, Stanach Zjednoczonych i na Węgrzech. W przygotowaniu jest przekład na norweski Jana Brodala - znawcy i miłośnika polskiej literatury.

Przeczytałam "Madame" i przyznam, że nie bardzo wiedziałam, jak tę powieść traktować - poważnie?, z przymrużeniem oka?, tradycyjnie?, postmodernistycznie?, jako doniosły głos na temat historii, miłości i sztuki czy jako żart literacki? Dopiero spotkanie w Instytucie - wartkie, interesujące i dowcipne, wyjaśniło moje wątpliwości. Oto nasza rozmowa:



Krystyna Stochla: Pierwsza powieść i od razu prestiżowa nagroda, a nawet kilka. Gratuluję, ale dlaczego tak późno?

Antoni Libera: Pochodzę z inteligenckiego, humanistycznego domu. Ojciec był profesorem literatury, a matka filologiem klasycznym. Stawiano mi niezwykle wysokie wymagania, a nade wszystko wpajano, że sztuka - na przykład uprawianie literatury - to jest domena zastrzeżona tylko dla wybranych, dla jednostek genialnych. Innym ludziom, choćby bardzo zdolnym i inteligentnym, ale pozbawionym tak zwanej iskry bożej, wstęp do "ogrodu sztuk" jest wzbroniony. Ci, owszem, mogą zajmować się sztuką, ale tylko "służebnie", jako przedmiotem nauki - w szkole, na wyższej uczelni, najwyżej w formie krytyki. Podobne podejście do tych spraw mieli pedagodzy szkoły muzycznej, do której uczęszczałem. Wychowanie to wytworzyło we mnie rodzaj blokady. Zawsze miałem ochotę coś "tworzyć" - komponować, pisać - ale towarzyszył temu silny opór, który nie pozwalał się na to zdecydować.

KS: W końcu jednak zdecydował się pan...

AL: Pewną rolę odegrał w tym procesie Paweł Huelle. Swego czasu zrobiła na mnie duże wrażenie jego powieść "Weiser Dawidek". Potem redagowałem ją dla wydawnictwa "Puls". Polegało to głównie na złożeniu jej na komputerze. Ta mechaniczna, zdawałoby się, praca kopisty, niespodzianie mnie "otworzyła", miałem wrażenie, jakbym sam pisał, a to uruchomiło dalszą reakcję. Odczułem nieodpartą potrzebę napisania czegoś własnego. Potem Paweł zarekomendował mnie na International Writing Program w USA, na którym sam przebywał w 1992 roku. To stało się bezpośrednim bodźcem. Otrzymałem trzymiesięczne, wygodne stypendium, które mogłem wykorzystać, jak chciałem. Pracowałem akurat wtedy nad wydaniem krytycznym dramatów Becketta dla Biblioteki Narodowej. Mogłem więc zabrać to ze sobą i tam skończyć. Postąpiłem jednak inaczej. Postanowiłem wreszcie zmierzyć się z utworem oryginalnym. W zamierzeniu miała to być kilkudziesięciostronicowa nowela. Wyszła blisko 400 stronicowa powieść. Na pamiątkę tych wszystkich "antecedencji" zadedykowałem Pawłowi tę książkę, a poza tym wprowadziłem do niej szereg aluzji do jego utworów. Ale nie wyjawię ich. Kto ciekawy, niech sam poszuka, uważnie czytając. Paweł, oczywiście, natychmiast wszystkie rozpoznał.

KS: Skoro padło już nazwisko Becketta: skąd tak żarliwe zainteresowanie jego twórczością?

AL: Gdy jestem o to pytany (a jestem pytany notorycznie), odpowiadam najchętniej tak: Beckett napisał swoją najsłynniejszą sztukę "Czekając na Godota" akurat w czasie, kiedy ja wybierałem się na świat. Wkrótce potem stała się ona pierwszą, jaką zdarzyło mi się obejrzeć w teatrze. Było to w roku 1957, miałem zaledwie osiem lat. Na głośne przedstawienie Jerzego Kreczmara w Teatrze Współczesnym bardzo trudno było dostać bilety. Moi rodzice dostali je wreszcie przypadkiem, ale akurat tego dnia nie mieli z kim zostawić mnie w domu, więc zabrali ze sobą. Siedziałem na kolanach. Skłamałbym, gdybym powiedział, że zrozumiałem wówczas ten dramat, niemniej wrażenie, z wielu powodów, było piorunujące. Tak więc... nie miałem wyjścia! Jak ktoś, tak "obciążony" Beckettem jak ja, mógł się nim prędzej czy później nie zająć i - nie związać na całe życie?

KS: No a mówiąc poważnie?

AL: Czy to nie jest poważnie?... Będąc jeszcze w liceum przeczytałem w "Końcówkę". To był kolejny punkt zwrotny. Sztuka ta zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Od tej chwili zacząłem świadomie szukać innych utworów tego pisarza. A gdy w 1970 po raz pierwszy wyjechałem za granicę, przywiozłem sobie stamtąd wszystko, co było dostępne po francusku i angielsku. Tak się zaczęły bardziej systematyczne studia nad tym autorem. Z czasem zaowocowało to pierwszymi pracami - omówieniami, komentarzami, pierwszymi próbami przekładów. Reszta to już racjonalizacja: a mianowcie, że Beckett być może najcelniej wyraził to, co stało się z człowiekiem w ostatnim czasie, powiedzmy od końca XIX wieku. Straszliwa degradacja, upadek i opuszczenie w kosmosie. Beckett jakby dopisał epilog "dramatu" Nietzschego, który grzmiał: "Cóż to, zabiliście Boga i myślicie, że ujdzie wam to bezkarnie?" Beckett pokazał, jak to wygląda, i na czym polega kara. I zrobił to w sposób niezwykle przejmujący.

KS: Ile w "Madame" autobiografii, a ile fikcji?

AL: Prawdziwe jest szeroko pojęte tło: obyczaje, polityka, życie szkoły, te wszystkie idiotyzmy i absurdy, którymi nas raczono w PRL-u. Prawdziwe są imprezy kulturalne organizowane przez Ambasadę Francuską, a nawet ówczesne ceny książek i taksówek. Prawdziwe też są w większości postaci, to znaczy, miały one swoje prototypy w rzeczywistości. Na szczególną uwagę zasługuje tu postać Maksa, ojca Madame. Jego historia jest autentyczna w każdym calu. Zależało mi na jej utrwaleniu, bo to kawał ciekawej historii przez wielkie H. Natomiast sama fabuła i postać tytułowej bohaterki są fikcyjne. Z pewnością rozczaruje to wielu czytelników. Jeśli tak, niech pomyślą wtedy o sile kreacji. Poza tym jest to... książka w książce. Przecież cały tekst, który czytamy, włącznie z Postscriptum, pochodzi od bohatera-narratora. To on pisze, nie ja. I on to pisze nie jako wspomnienia, lecz jako utwór literacki, który zamierza wydać. Ten aspekt bardzo komplikuje problem wiarygodności.

KS: Czy chce pan powiedzieć, że pana bohater jako pisarz mówi nieprawdę?

AL: Nie, zwracam tylko uwagę, że literatura rządzi się własnymi, odrębnymi prawami: z natury rzeczy jest przetwarzaniem i kombinowaniem elementów wziętych z rzeczywistości, które jednak w sumie nie są z tą rzeczywistością tożsame. I jeszcze jedna sprawa: motywy czy powody, które skłaniają bohatera do pisania. Pierwszy jest oczywisty i wyłożony wprost: poprzez pisanie bohater chce się oderwać od koszmarnej rzeczywistości stanu wojennego (on to wszystko pisze w latach 1982-83). Po drugie, jest to swoista odpowiedź na niegdysiejsze wyzwanie Madame. Gdy po balu maturalnym chciał ją pocałować, ona wstrzymując go, powiedziała: "Nie... Tym razem nie... Ale kiedyś... gdzie indziej... być może..." I dodaje: "Gdy stworzysz... napiszesz... dzieło". To są ostatnie jej słowa, jakie do niego powiedziała. A potem jeszcze przysłała mu pióro model "Hommage à Mozart" ("W hołdzie Mozartowi"), dając do zrozumienia, że aby okazał się godny tej, którą nazywał swoim Mozartem, to ma przy pomocy tego pióra złożyć jej hołd.

A więc on to również - a może nawet przede wszystkim - pisze dla niej. Żeby zasłużyć na miłość. Na to zdaje się też wskazywać jego końcowa apostrofa, w której po raz pierwszy zwraca się do niej per "ty". I wreszcie po trzecie: on rozumie, że mit, którym żyje Smutny Chłopiec, jest ulotny; istnieje tylko w jego świadomości. Żeby się zobiektywizował, musi zostać utrwalony na piśmie i uzyskać sankcję Formy. A jaka jest klasyczna forma dla opowieści mitycznej? Epos napisany heksametrem. Jak "Iliada" czy "Odyssea". Dlatego też prawie cały tekst napisany jest prozą rytmizowaną na wzór heksametru. To wszystko są ważne aspekty tej powieści i bez ich głębszego zrozumienia nie można rozstrzygać, co jest w niej prawdą, a co zmyśleniem.

KS: W trakcie spotkania padło określenie: parodia. Jak to należy rozumieć?

AL: W znaczeniu, w jakim, na przykład, "Don Kichot" jest parodią romansu rycerskiego, a "Ulisses" Joyce’a - parodią "Odyssei". Wiek XX, na co wielokrotnie zwracano uwagę, jest okresem kryzysu kultury. Wielkie tematy, wzory, archetypy wyczerpały się. Literatura możliwa jest tylko jako parodia. Tę myśl czy przekonanie wyrażali najwięksi pisarze naszego czasu: Tomasz Mann, Nabokov, Beckett. Z naszych: Witold Gombrowicz. Wszystkie jego powieści są parodiami dawnych wzorów, od "Ferdydurke" po "Kosmos". Ja widzę to podobnie. Dlatego też i moja powieść jest w tym sensie parodią: parodią powieści edukacyjnej, klasycznego Bildungsroman. Są w niej wszystkie podstawowe elementy tego wzoru: nauka, miłość, wejście w wielki świat, mit podróży. Tyle że odpowiednio zdegradowane i wyrażone ironicznie, stylem heroikomicznym.

KS: Książka przyniosła panu nagrody i rozgłos. Teraz czekamy jeszcze na ekranizację, bo słyszałam, że prawa do ekranizacji kupiło Hollywood. Życzę inspiracji do kolejnego dzieła, "rzuconego w świat jak list w zakorkowanej butelce w odmęty oceanu".

 

Krystyna Stochla
Foto: Bogusław "Bobo" Rawiński
Relacje (1/2002)
PoloniaInfo (2001.12.19)



Artykuły w temacie

  Madame
     Zamiast recenzji Madame...
 









Hydraulik (Jordbro)
Mechanic Helsingborg (Helsingborg)
Monter hal przemysłowych (Halmstad)
Personal assistant - Södertälje (Södertälje)
Praca sprzątanie (Segeltorp)
szukam pani do sprzątania W Haninge (Stockholm/ Haninge )
Sprzątanie (Goteborg )
BLACHARZ /LAKIERNIK samochodowy. (TÄBY/STOCKHOLM)
Więcej





„Bezpieczna Szwecja” – kolejna część.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Ludvigsbergsgatan
Agnes na szwedzkiej ziemi
Cedergrenska tornet
Agnes na szwedzkiej ziemi
25 lat Chorus Polonicus Gotheborgensis
Smaki życia na obczyźnie
Wielojęzycznośc czterolatki - podsumowanie
Polska Mama Za Granicą
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji


Odwiedza nas 24 gości
oraz 0 użytkowników.


Bąkiewicz !
Smierc
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony