Przed kilku laty było ich w Mariefred dwunastu, dziś jest tylko trzech ze 162 marynarzy internowanych w Szwecji łodzi podwodnych. We wrześniu 1939 roku szukały schronienia w Szwecji trzy okręty ORP: Sęp, Ryś i Żbik. Po rozbrojeniu okrętów w fortecy Vaxholm skierowano je do położonego nad jeziorem Mälaren Mariefredu, z dala od Bałtyku. Załogę przetrzymano w miasteczku przez resztę wojny. Marynarze nie wykorzystywali kraju internowania, żyli za polskie pieniądze przeznaczone na broń zamówioną w Szwecji jeszcze przed wojną. Po wojnie tylko niektórzy zdecydowali się na powrót do Polski. Nieżonaci, a była ich większość, rozjechali się po Szwecji. Kilkunastu zostało w Mariefred.
Dziś mieszkają tu dwaj marynarze ze Żbika: bosman Czesław Marcinkowski i Roman Trociński, który przeprowadził się do miasta z pobliskiego Åkersbergabruk i bosman mat Władysław Słoma, który służył na Rysiu.
Władysław Słoma zgłosił się do Marynarki Wojennej na ochotnika w 1935 roku. - Myślałem, że będę mógł zwiedzić cały świat, a w każdym porcie będzie czekać dziewczyna - przyznaje ze śmiechem. Portów zwiedził zaledwie kilka, dziewczyna była jedna, poślubiona w 1946 roku w Mariefred, do którego trafił podczas wojny i gdzie został do dziś.
Wojenna historia okrętów i ich załóg stała się jego pasją. Troszczy się o polskie pamiątki, nieliczne w Szwecji przypomnienie wojny. W muzeum twierdzy Vaxholm umieścił pochodzące z łodzi rzeczy i dokumenty. W Mariefred dba o groby kolegów pochowanych na miejscowym cmentarzu. W miejscu, gdzie kiedyś był obóz postawił kamień, na którym wmurował pamiątkową tablicę w obu językach i przypilnował, żeby ceremonia odsłonięcia odbyła się z należnymi honorami.
Do Marielundu, miejsca gdzie pod miastem postawiono obóz dla polskich załóg, dojeżdża się starodawną kolejką wąskotorową, wymyśloną przez Władka Słomę atrakcją turystyczną. Nie ma tu już śladów zabudowań mieszkalnych, jedynie w zaroślach nad wodą widać chylącą się szopę, która kiedyś służyła mężczyznom za łaźnię.
Polskie okręty znalazły się w Szwecji we wrześniu 1939 roku. Z powodu uszkodzeń i braku paliwa nie mogły ani walczyć z Niemcami, ani też wydostać się poza Bałtyk.
- Na Rysiu odnaleźli nas 3 września. Eksplodowały 24 bomby, okręt prawie miał się przewrócić, popękały żarówki, zgasło światło, w każdej chwili oczekiwaliśmy, że jesteśmy już straceni, ale nikt się nie załamał. Każdy z nas był przygotowany na najgorsze.
Nasz dowódca zebrał całą załogę i mówił w ten sposób: straciliśmy ojczyznę, co nam pozostało? Zginąć na Bałtyku, lub próbować przedostać się do Anglii. A o ile się nie uda, to będziemy musieli internować się w Szwecji.
Pierwszy z awarią silnika, ORP Sęp, nie był w stanie uciec do Anglii. Trzymając się brzegów Gotlandii, skąd chciał jeszcze atakować niemieckie jednostki, dopłynął pod następną wyspę Ölandię. Wkrótce potem komandor Władysław Salamon zadecydował o zmianie kursu w stronę Sztokholmu, na szwedzkie wody terytorialne łódź wpłynęła 17 września.
Z braku innych możliwości ruchu i chcąc naprawić uszkodzenia w dzień później na internowanie w Szwecji zdecydował się też ORP Ryś. Przedtem przez dwie noce próbował przedrzeć się do Anglii, jednak Niemcy rozpoczęli oświetlać płytką cieśninę Sund, gdzie łódź nie mogła skryć się pod wodę. Tę samą drogę udało się wcześniej pokonać ORP Wilkowi. Później przedostał się też ORP Orzeł, którego mijający niemiecki okręt wojenny wziął za jednostkę szwedzką. Zbiegły z Tallina, portu gdzie był internowany na żądanie Sowietów, ścigany przez flotę i samoloty estońskie przedostał się przez Bałtyk i dotarł w końcu do Anglii.
Sęp i Ryś pod eskortą szwedzkiego torpedowca zostały doprowadzone do Vaxholmu, fortecy morskiej, gdzie pozbawiono je broni i zapalników. Kasy okrętowe zostały zdeponowane w banku Handelsbanken, tym samym, który później wypłacał marynarzom pieniądze na ich utrzymanie, a które przed wojna zdeponował tam polski rząd na kupno dział u Boforsa. Trzeci dobił do Szwecji 25 września ORP Żbik. I ten okręt wymagał naprawy a cześć załogi była chora. Rozbrojony dołączył do Sępa i Rysia.
Brawurowa ucieczka Orła spowodowała, że wobec internowanych w Szwecji załóg zastosowano szczególne środki bezpieczeństwa. Marynarzy przeniesiono z łodzi podwodnych do koszar ogrodzonych drutem kolczastym i strzeżonych przez żołnierzy. Do tego samego obozu dołączyło 11 oficerów i żołnierzy, którzy uciekli do Szwecji po kapitulacji Helu motorówką Batory. - Szwedzi nie chcieli jednak dołączać innych oficerów do naszych i wysłali ich do obozu założonego niedaleko miasta Falun. Tam zresztą wysyłano wszystkich, którzy nie poddawali się przepisom...
Zanim Władek Słoma i reszta podwodniaków dotarła do Mariefredu, okręty wraz z załogami cumowały przy Darze Pomorza, internowanym w Sztokholmie.
- Po napaści Niemców na Norwegię i Danię przeniesiono nas do Sztokholmu, gdzie ponownie zostaliśmy uzbrojeni w torpedy i amunicję. Szwedzi chcieli by im pomóc gdyby i oni zostali zaatakowani, ale ropę mieliśmy dostać dopiero w ostatniej chwili. Jak się uspokoiło zabrali nam wszystko z powrotem...
Okręty ponownie pozbawione części uzbrojenia przeprawiono latem 1940 roku do leżącego nad jeziorem Mälaren Mariefredu. Stąd daleko było do Sztokholmu i do Bałtyku. Do Sztokholmu wypłynęły jeszcze tylko raz, kiedy przeprowadzono remont łodzi.
Oficerów zakwaterowano na statku pasażerskim, później w jednej z willi. Ci, którzy sprowadzili rodziny, mogli zamieszkać poza obozem. Marynarzy umieszczono w zimnych krypach z blachy. Mimo, że w końcu postawiono baraki, w których spędzili resztę wojny, kilku z młodych mężczyzn zmarło.
- Majka był pierwszym z naszych chłopaków, który zmarł na zapalenie płuc - wskazuje na szary grobowiec Władek Słoma. Warunki na krypach, gdzie na początku mieszkaliśmy były straszne. W 1942 i 1943 roku panowały tu silne mrozy do -35 stopni C. Wewnątrz nie było cieplej niż minus kilka stopni. Ja marzłem nawet pod siedmioma kocami, które zresztą aż przymarzały do blachy statku.
- Tu leży Kardas, nie doczekał końca wojny, zmarł w 1945 roku. Dla tych, którzy zmarli podczas internowania sami wykonaliśmy groby. Koszty pokrywaliśmy z pieniędzy zarobionych w lesie, dołożyli się też mieszkańcy Mariefredu. Lubili nas i starali się nam pomóc.
- Tu pochowany jest mój kolega z Rysia, Lelito. Też zmarł po tym jak zachorował na płuca. Majewski był bosmanem. Owszem, w dniu kiedy zmarł było gorąco, ale coś więcej musiało być przyczyną śmierci niż tylko udar... Jedynemu Kaszubie zrobiliśmy nagrobek dopiero po rozwiązaniu obozu, jesienią 1945 roku.
Niewielki jest cmentarz w Mariefred. Słoma doliczył się 16 polskich grobów. Tablice i orły na nagrobkach modelowali sami, wpierw robili modele z drzewa, potem oddawali je do położonej w mieście odlewni mosiądzu.
Wąskotorówka do miejsca, gdzie stanął obóz internowanych odchodzi żegnana gwizdkiem i salutem kolejarza w białej czapce. Droga prowadzi wzdłuż brzegu jeziora przez łąki. Inny kolejarz odbiera nas w Marielund i wita się ze Słomą.
- Na początku Szwedzi nie byli zadowoleni z naszego pobytu, było tu przecież wielu sympatyków nazistów. Jeden z przydzielonych nam obozowych komendantów otwarcie pokazywał swoją niechęć. Zastraszał nas strzelając w wodę wokół nas, kiedy wypływaliśmy łodzią zbyt blisko granicy wyznaczonego przez niego obszaru. Zabronił nam mówić między sobą po polsku, kazał używać zrozumiałych dla niego szwedzkiego i niemieckiego. Pamiętam, że kiedy spotkało się to z naszą dezaprobatą i śmiechem chwycił od razu za rewolwer. Po nim przyszedł natomiast bardzo porządny Szwed. Sam miał cudzoziemkę za żonę, śliczną i miłą Francuzkę, której mu zazdrościliśmy.
- Utrzymywaliśmy się z polskich pieniędzy, Szwedzi nie mieli z nami wydatków. Pracowaliśmy przy ścinaniu i rąbaniu drzewa w lesie, na roli i w ogrodnictwie. Część zarobionych pieniędzy wysyłaliśmy rodzinom w Polsce. W kontaktach z rodzinami pomagał nam Czerwony Krzyż, bo przecież Niemcy nadali na cały świat, że wszystkie polskie okręty są zatopione. Nie podobało im się, że w Mariefred powiewały polskie flagi. Naciskali na Szwedów, bo chcieli nasze okręty zabrać.
- W 1941 roku Szwedzi zabierali nam okręty siłą do Sztokholmu, bez załogi, wycofali sie jak zagroziliśmy, że je zatopimy. Zdążyliśmy wciągnąć włazy na okręty, ale jedyne co mieliśmy do obrony to siekierki....Przyjechaliśmy tylko w mundurach, nie mieliśmy ze sobą żadnych osobistych rzeczy, okręt pływał przecież w wojennym tonażu.
W miejscu gdzie stał obóz, dziś jest pole. Przy kamieniu, który postawił Władek Słoma latem wciągane są flagi polska i szwedzka. Była też wystawa zdjęć.
- Okręty stały zakotwiczone w zatoczce niedaleko obozu, jakieś 300 metrów od lądu - pokazuje Słoma. Tu było boisko, żeby trzymać formę, dziś zaorane...Tam jest studnia, którą wykopaliśmy, żeby zapatrzyć się w wodę w obozie. Do tej pory jest używana, korzystają z niej w pobliskim majątku. Nie ma miejsca w całej Szwecji by gdzieś powiewała polska flaga przez całe lato, tylko tu. Jest też i szwedzka, podnoszone są jak przyjeżdża pierwszy pociąg, a zdejmowane jak odjeżdża ostatni.
- Ta mała czerwona chatka po lewej stronie torów to nasza pralnia i łaźnia, stoi jeszcze w niej kocioł, w którym mogliśmy zagrzać ciepłą wodę - Słoma pokazuje zdjęcie - o proszę, woda stała wiadrami w rzędach, zimą wskakiwaliśmy w zwały śniegu. A raz w tygodniu chodziliśmy kąpać się do Mariefredu.
Załogi internowane w Mariefred zostały zwolnione dopiero w sierpniu 1945 roku. Łodzie zabrano do Sztokholmu, a potem podobnie jak Dar Pomorza przekazano komunistycznym władzom w Polsce. Z szesnastu oficerów tylko jeden, komandor Salamon zdecydował się na powrót. Większość marynarzy postanowiła zostać albo wyjechać do Anglii. W Szwecji zamieszkało 71 marynarzy z polskich okrętów.
- Jak rozwiązano obóz, to przyjechał szwedzki admirał i powiedział: możecie wracać albo zostać, ale nie zapytał się czy mamy dokąd pójść. Przez dwa dni leżałem w lesie po tym jak w ostatniej chwili zdecydowałem się zostać. Razem z komisją polska, przyjechał pewien admirał, który dobrze po polsku mówić nie umiał. Od razu zorientowałem się, że nie ma po co wracać, bo znów znajdziemy się w niewoli...
Władek Słoma poszukał pracy w pobliskiej fabryce metalu. Został, jak sam mówi przodownikiem oddziału spawania i przepracował w niej 35 lat. Od jakiegoś czasu mieszka sam, zmarła chorująca przez lata żona, którą się opiekował. Córka mieszka pod Sztokholmem, syn w Västerås.
Polscy podwodniacy i ich rodziny utrzymują ze sobą kontakt. Doliczyli się, że w całej Szwecji żyje jeszcze około dwudziestu marynarzy z polskich okrętów. Żona zmarłego Zdzisława Pieniowskiego wymienia wszystkie nazwiska bez szwedzkiego akcentu, zna losy mieszkających w Szwecji podwodniaków. Syn, Håkan Pieniowski, znany w Szwecji fotograf, założył unikalne archiwum fotograficzne o historii marynarzy i okrętów sięgające jeszcze czasów sprzed wojny, o swoim ojcu nakręcił dokumentalny film.
Wystawa z twierdzy Vaxholm została na okres remontu muzealnych pomieszczeń przemieszczona do zastępczego lokalu w Mariefred. Władek Słoma narzeka jednak, ze często bywa zamknięta i nie ma kto się nią odpowiednio zająć. Ale jest też inna, którą pokazywał w Szwecji. Zdjęcia, a także zrobione przez marynarzy w mosiądzu i z łusek wystrzelonej amunicji modele okrętów i miejscowego kościółka można było oglądać w Muzeum Marynarki w Karlskronie, w Bibliotece Miejskiej w Västerås i oczywiście po sąsiedzku w Ratuszu Miejskim w Mariefred, Strängnäs i Åkersbergabruk.
- Dobrze, że udało mi się w Szwecji, ale chcę jeszcze pokazać wystawę w Polsce. Najlepiej w Muzeum Morskim w Gdańsku i we Wrocławiu, gdzie działa Szwedzko-Polskie Towarzystwo, a na koniec koniecznie w Mosinie koło Poznania, gdzie się urodziłem. Mam niewiele czasu, bo już nie mogę tak pracować jak kiedyś. Ja proszę pani mam już 87 lat. A jeszcze rok temu potrafiłem się wdrapać na jabłonkę. Zapraszałem wtedy na jabłka z dużym koszem, bo obrodziły bardzo - przypomina.
Dziś o polskich łodziach podwodnych powstaje praca doktorska. Naukowiec z Warszawy był już raz u Władysława Słomy. Wiosną przyjedzie jeszcze raz.
|