|
Michał Moszkowicz na swoim wieczorze autorskim
W przyszłym miesiącu mija czterdzieści lat od sławetnych wydarzeń marcowych 1968, kiedy to polscy Żydzi masowo opuścili Polskę, wygnani przez PZPR (Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą). Jednym z emigrantów z biletem w jedną stronę był Michał Moszkowicz, ówczesny student wydziału filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Moszkowicz wcale nie chciał wyjeżdżać, ale został do tego zmuszony ze względu na swoje pochodzenie.
Michał Moszkowicz i Eva Ekselius
Urodzony w Rosji z żydowskich rodziców w wieku pięciu lat wyjechał wraz z nimi do Polski i nie przypuszczał, że jako dorosły człowiek będzie znowu zmuszony zmienić kraj. W ten sposób został wiecznym imigrantem, a według mnie – imigrantem doskonałym. Nie emigrował bowiem na próżno – napisał dwanaście książek, w których z humorem opisuje życie człowieka, który żyje jakby na karuzeli – nigdy nie może nigdzie się zadomowić, osiąść na stałe. Jest ciągle przejazdem. Duchowym. Nawet w Szwecji, w której mieszka już przecież czterdzieści lat też jest nadal imigrantem. Nie zintegrował się, jest nietutejszy; jego ojczyzna to polszczyzna i w tym języku pisze swoje książki.
Michał Moszkowicz i Justyna Czechowska
Moszkowicz nie przebił się jako pisarz w Szwecji. Tylko dwa jego utwory, „Punkt zero” i „Kadisz”, zostały przetłumaczone na szwedzki i wydane w polskim wydawnictwie „Polonica” w Sztokholmie. Podkreślam, że książki w przekładzie na szwedzki wydało wydawnictwo polskie, a nie szwedzkie. W Polsce też nie jest znany. Jego powieści czytało tylko wąskie grono Polaków osiadłych w Szwecji, interesujących się kulturą i literaturą. Jest to gorzki los dobrego pisarza, który zdecydowanie zasłużył na większe zainteresowanie. Dwa razy pisał o nim szwedzki dziennik „Dagens Nyheter” (w 1982 i 1984 roku), miał kilka spotkań literackich w OPON-ie i Instytucie Polskim, a teraz, po czterdziestu latach, 20 lutego 2008, wieczór autorski zorganizowała mu Judiska Biblioteket (Biblioteka Żydowska) w Sztokholmie we współpracy z Instytutem Polskim i z Towarzystwem Przyjaciół Muzeum Historii Żydów Polskich.
Publiczność dopisała
Wieczór otwarła Justyna Czechowska, która twórczość Moszkowicza analizuje w swojej pracy doktorskiej pt. „Bohater emigracyjny w wybranych utworach polskich i szwedzkich”. Doktorantka pisze swoją pracę w Instytucie Badań Literackich PAN (Polska Akademia Nauk). Rozmowę z pisarzem poprowadziła doktor filologii i dziennikarka Eva Ekselius, która również przeczytała fragment z jednej z jego dwóch powieści przetłumaczonych na szwedzki, „Punkt zero”.
Sam Moszkowicz czytał fragmenty swojej powieści „Kadisz” po polsku, co biorąc pod uwagę skład publiczności, było jak najzupełniej na miejscu. Moszkowicz siedzi całkowicie w polszczyźnie, po szwedzku mówi, owszem, ale to się czuje, że w tym języku – nie czuje... Jest przecież imigrantem doskonałym – niezintegrowanym. Tematem jego twórczości jest problem tożsamości, obcość, brak miejsca, bycie poza. Polecam jego książki wszystkim Polakom na emigracji. Zawsze to krzepiące dowiedzieć się, że nie jest się samemu w swoim wyobcowaniu, a także spojrzeć trochę na ten stan z dystansem. Po to, żeby przeżyć.
Poniżej recenzja ostatniej książki Moszkowicza „Kadisz” pt. „Zostać świadomym atomem”.
Zostać świadomym atomem
„Starość przyszła nagle i niespodziewanie.” Tak rozpoczyna się najnowsza książka Michała Moszkowicza pt. „Kadisz”. I czytelnik domyśla się już, co go czeka. Książka o starości i umieraniu, a to temat ani łatwy, ani wesoły. Celowo napisałam umieranie, a nie śmierć, ta bowiem jest nagła, umieranie zaś powolne. Moszkowicz opowiada o starości swoich rodziców, o końcowym okresie życia, który spędzili w Sztokholmie. Ojciec był w młodości komunistą, jak wielu w tym okresie i w nie kończących się monologach wraca do dręczących go, z tamtych czasów, spraw. Matka mówi niewiele, ale j e s t. Zamieszkuje przestrzeń fizyczną i psychiczną w sposób intensywny i męczący. Te dwie nieszczęśliwe egzystencje zwalają się swoim ciężarem na syna, który ma za dużo kłopotów ze swoim życiem, ażeby jeszcze dźwigać cudze. Ale to cudze nie jest cudze, to przecież rodzice, a szczególnie ojciec, o którym autor mówi, że był jego „jedynym stałym punktem odniesienia” w imigranckiej rzeczywistości.
Osią książki jest spowiedź ojca, jego potrzeba oczyszczenia. Ponieważ, jako niewierzący, nie udaje się do duchownego, wylewa swe grzechy na syna. Ciężko przyjąć rachunek sumienia własnego ojca. „Sprawy ojca zagościły we mnie i stały się moimi” pisze autor. Człowiek, którego u schyłku życia gryzie sumienie, że zostawił i zaparł się własnego ojca, że zaangażował się w służbę organizacji, która oszukała swych członków. Dla młodego chłopca z biednej, żydowskiej rodziny przyjęcie do partii komunistycznej w przedwojennej Polsce było wyróżnieniem, „znalezieniem się w awangardzie ludzkości”. Miał wraz z towarzyszami zmienić świat na lepszy i sprawiedliwszy. Idea była porywająca - ojciec bowiem nie wierzył w Boga, ale wierzył w ludzkość. Chciał walczyć o lepsze jutro. Ażeby to osiągnąć, musiał zaprzeć się własnego ojca i zaufać partii. Wskazać zdrajcę towarzyszom. Zdrajcę czekała egzekucja. Stopniowo przekonywał się, że został „więźniem anonimowej organizacji, a gdzie się nie ruszy, otacza go śmierć.” Na pewno jednak nie został, jak sobie wyobrażał, Robin Hoodem, który zabierze bogatym i da biednym.
Wzruszający i prawdziwy jest ten portret człowieka oszukanego przez historię, a tak naprawdę przez partię, złożoną po części z naiwnych, żarliwych ideowców, a po części z bezwzględnych funkcjonariuszy-karierowiczów.
Jako niewierzącego w Boga, ojca dręczą również problemy egzystencjalne. Co stanie się z nim po śmierci? Boga nie ma, ale jest Wszechświat. Przecież nie można tak zupełnie zniknąć! I znów niekończące się monologi i pytania, skierowane do syna – co potem? Przecież człowiek to nie tylko materia, to też energia, a ta jest niezniszczalna. Całkiem niewykluczone, że po śmierci człowiek zostaje niezniszczalnym, posiadającym świadomość, atomem. „Przyznasz, że to wspaniała kariera, z krawca przedzierzgnąć się w atom!”
W opisie ostatniego okresu życia swego ojca i w refleksjach z tym związanych jest i trochę kwestii filozoficznych, i odrobina subtelnej ironii, a także dużo rozpaczy i bezsilności. Autor nie może przecież pomóc swemu zbolałemu ojcu. Jego problemy i dylematy, wina i nie poniesiona kara drążą go i przygniatają. Narrator został uwikłany w konflikt, który nie jest jego. Autor załamuje się psychicznie i staje na granicy obłędu – stres jest zbyt wielki. Męka ojca pogłębia dodatkowo problem egzystencjalny autora, jego kryzys tożsamości. Kim jest? Żydem? Polakiem? Z racji pochodzenia – Żydem, ale jakby nim nie był. Nie zna hebrajskiego ani jidysz, nie chodzi do synagogi. Jest Polakiem, ale też nie całkowicie. Chciałby być stuprocentowym Polakiem i obawia się, że jednak nim nie jest. Na pewno jest jednak wykorzenionym imigrantem w kraju, którego język, mentalność i kultura nie są tymi, w których wyrósł i to jedno chociaż jest pewne. Autor chce uciec od nękających go rodziców i przeklina dzień, w którym sprowadził ich do Szwecji. Synowskie poczucie obowiązku stało się mordęgą, bowiem
Nie wybieramy sobie rodziców
ani małżonka
ani dzieci
oni też nie wybierają nas
To bogowie grają w kości
i ciskają jeden los po drugim
najczęściej
w niedopasowany układ
w którym normą jest
posłuszeństwo
a pochodną
- cierpienie
Tytułowy kadisz to żydowska modlitwa za umarłych. Niewierzący ojciec prosi syna, ażeby po jego śmierci zmówił za niego kadisz. Właściwie potrzeba do tego dziesięciu Żydów, jest to jednak niemożliwe. Ojciec był na emigracji osamotniony i nie znał prawie nikogo. Kadisz powinien zmówić więc jego syn. Czy zrobi to?
Odsyłam zainteresowanych do książki. Opowieść Moszkowicza jest wzruszającym świadectwem udręki losu ludzkiego. Wybory, których dokonuje się za młodu przesądzają często o losie na całe życie. Nikt nie wie wówczas, jak będzie cierpiał na starość za błędy, które popełnił. Kiedy sobie to uzmysłowi, jest już za późno, żeby to zmienić. Właściwie życie powinno zaczynać się od starości i biec w kierunku dzieciństwa, ażeby wiedzę, którą się wówczas posiada, wykorzystać w całym życiu. Jedno jest pewne: nie przesadza się starych drzew. Nie są w stanie już zapuścić korzeni w nowej glebie.
Opowiadanie Michała Moszkowicza jest głęboko ludzkie i kiedy się je czyta, przenika czytelnika do kości. Każdy z nas ma (lub miał) ojca i matkę. Oni i ich losy żyją w nas, chcemy tego czy nie. Ich geny, ich winy, ich cierpienia. Kiedy umiera rodzic, część naszej istoty umiera razem z nim. Reszta, która ocalała, ma szansę na dalszą, wolną już egzystencję. Jeżeli ma dość siły, ażeby uwolnić się od zmory dziedzictwa. Książka Moszkowicza jest właśnie, podejrzewam, taką próbą uwolnienia się.
|
Michał Moszkowicz, Kadisz, Föfattares Bokmaskin Sztokholm 2003; „Kaddisch”, Wydawnictwo „Polonica”, Sztokholm 2007.
Wiersz pt. „Gra w kości” pióra Dany Platter z tomiku „Bez złudzeń”, Wydawnictwo Andromeda, Sztokholm 2001.
|
|